niedziela, 4 marca 2012

rozdział dziesiąty .

***
- NIE, NIE, NIE! - krzyknęłam przebudzając się. - tylko nie to. - zaspałam. jak zwykle zaspałam. i to w dodatku na pierwszy dzień w roku szkolnym. - dwadzieścia minut do rozpoczęcia lekcji. okej. teraz to Rossie zaprezentujesz wszystkim jak szybka być potrafisz. - mówiłam sama do siebie, pośpiesznie wybierając ubrania i kierując się do łazienki. całkowite przygotowanie zajęło mi 10 minut. - wow. rekord. jestem z siebie dumna. - czasami zastanawiam się po co to robię. dlaczego mówię kierując się do własnej osoby? to trochę dziwne. a nawet bardzo...
zbiegłam na dół i ujrzałam mamę ubierającą się w buty. zdziwiło mnie to, ponieważ dziś miała wolne i myślałam, że będzie do późnej godziny leniuchowała w łóżku wyjadając moje zapasy nutelli. 
- to było do przewidzenia. - spojrzała na mnie wzrokiem pełnym politowania. - chodź. podwiozę Cię. 
- dziękuję. jesteś najlepsza. - odpowiedziałam i podążając za nią wsiadłam do samochodu. podróż trwała niedługo, bo szkoła mieści się niedaleko mojego domu. 
- powodzenia. - rzekła mama, w czasie gdy ja wysiadałam. 
- dzięki. miłego dnia. - uśmiechnęłam się szeroko zamykając drzwi. dojrzałam jeszcze kątem oka, że mama również przesłała mi uśmiech. ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. gdy minęłam próg drzwi od razu podbiegła do mnie Vicktoria. 
- heeej. - krzyknęła wypluwając jednocześnie resztki swojego śniadania zakupionego w szkolnym sklepiku. 
tak, tak. nic nie zmieniło się od czasu poprzedniej klasy. Vicky wciąż nie spożywała pierwszego posiłku jak normalni ludzie w domu, lecz w szkole. taki był już po prostu jej nawyk. 
- tak, też się cieszę, że Cię widzę. - powiedziałam i przytuliłam ją jak zawsze na powitanie. - co mamy pierwsze? - po chwili spytałam. 
- historia. - nienawidzę tego przedmiotu.Vicky tak samo nie dlatego, że jesteśmy kiepska, lecz dlatego, że nie darzymy szczególną sympatią nauczycielki. 
- świetnie... - odrzekłam i obie pokierowałyśmy się do sali historycznej. większość uczniów siedziała już na swoich miejscach. 
- jak zwykle punktualne. - powiedziała sarkazmem mrs Tuttigrant. jej śmieszne nazwisko sprawiało, że wiele osób nazywało ją Tutti Frutti, co bardzo ją irytowało. 
- wiadomo. dzięki pani nauczyłyśmy się wyczucia czasu. - odpowiedziała Vicks wciąż wyśmiewając ją. 
- dobrze, już dosyć tych śmiechów. - rzekła jeszcze bardziej wkurzona. - a Wy Rosaline i Vicktorio usiądźcie w końcu. 
- jak to tak bez zaproszenia? - udawała oburzoną. uwielbiała takie akcje na lekcjach historii. 
- usiądź wreszcie albo wezwę dyrektora! - krzyknęła. 
- oj dobrze, dobrze, ale niech się pani tak nie bulwersuje. - w końcu usiadła zajmując miejsce koło mnie. - no, przynajmniej miejscówe mam przyzwoitą. - dodała. zaśmiałam się cicho. 


- więc co macie do powiedzenia na temat wojny stuletniej? może Ty Rosaline. - nie wiem czemu mrs Tutti nazywała mnie Rosaline. w końcu wszyscy mówią do mnie Rossie lub Rose, nawet inni nauczyciele. 
- nope. - powiedziałam i ukryłam się lekko pod ławką. 
- hm.. okay. no to Vicktorio, dziś od samego początku byłaś taka roześmiana. zobaczymy, czy teraz będzie Ci tak do śmiechu. do odpowiedzi! 
- a co niby można wiedzieć o wojnie stuletniej? po prostu trwała sto lat. - wszyscy wybuchli śmiechem. 
- chciałabym Cię tylko poinformować, że przy twoim numerze będzie widnieć pierwsza jedynka. za pewne nie ostatnia. 
- jedna w tą, czy wewtą i tak nie robi mi różnicy. - odpowiedziała olewatorsko Vicky. nic nie robiła sobie z tego, że może być zagrożona z tego przedmiotu. 
*
gdy zostawiłam już wszystkie niepotrzebne książki w szafce postanowiłam wracać już do domu. droga powrotna ze szkoły na pieszo trwała około 10 minut. wbiegłam do domu, rzuciłam torbę i położyłam się na kanapie. włączyłam tv. po jakimś czasie przysnęłam. 
przebudził mnie odgłos oznaczający, że coś uderzyło niejednokrotnie w moje okno. szybko przez nie wyjrzałam. ujrzałam w ogrodzie Liama trzymającego transparent z napisem "You Know I'll Take You To Another World". uśmiech mimowolnie pojawił się na mojej twarzy, mimo, że wciąż byłam na niego zła za to, że nie kontaktował się ze mną, ani nie odpisywał mi od paru dni. zeszłam na dół i wyszłam do Liama. 
- heej. - powiedział i przytulił mnie baaaaaaardzo mocno. ja nie odpowiedziałam. jedynie owinęłam swoje ręce na jego szyi i pocałowałam go w policzek. - tęskniłem. 
- ja też. nawet nie wiesz jak bardzo. martwiłam się. nie odbierałeś, nie pisałeś. - zaczęłam zarzucać mu to, że nie dawał znaku życia przez parę dni.
- przepraszam, ale chciałem zrobić Ci niespodziankę. - no i niby jak ja mam się gniewać, skoro on jest taki słodki?
- udało Ci się. - wtuliłam się w niego jeszcze bardziej. czułam jego oddech. spojrzałam mu w oczy i w nich utonęłam. on wykorzystał okazję i zbliżył się do mnie, po czym złożył na mych ustach namiętny i czuły pocałunek. 
- kocham Cię. - rzekł. 
- ja Cię również. - odpowiedziałam. 


I want, I want, I want. But that's crazy. I want, I want, I want. And that's not me. I want, I want, I want. To be loved by you. 
poraz kolejny zaśpiewał mi piosenkę z repertuaru One Direction, a ja pozwoliłam sobie wczuć się w jego słowa i odpłynąć... dosłownie! 






DZIESIĘĆ!<3 chciałam wczoraj dodać, ale jakoś nie mogłam zacząć pisać. więc przełożyłam to na dziś. do następnego. bye!