środa, 29 lutego 2012

info.

siema. może będzie niemiło ale dziś nie dodam rozdziału bo mam jakąś blokadę i nie mogę dokończyć, wrr. jutro postaram się skończyć a jak mi się uda to może zacznę i kolejny pisać. dobra to żegnam i do następnego <3! 

wtorek, 28 lutego 2012

rozdział siódmy.

weszłam do środka i ujrzałam Harrego, Louisa, Nialla i Zayna. wygłupiali się i na początku nie zwrócili na mnie uwagi. dopiero, gdy Liam wszedł i odchrząknął informując ich, że w pomieszczeniu znajduje się ktoś jeszcze. 
wtedy cztery pary oczu skierowały się na mnie, a ja lekko się zarumieniłam. 
- hej Rossie! - jako pierwszy pobiegł do mnie Harry i mocno uścisnął. 
- hej, my się chyba nie znamy. - stwierdził Louis i uśmiechnął się do mnie. - jestem Lou, a to ... - nie zdążył do kończyć bo przerwałam mu w tym. 
- znam wasze imiona. - przesłałam uśmiech. - jestem Rossie. 
- a więc miło Cię poznać Rossie. - powoli zbliżył się do mnie miły blondynek, który na imię miał Niall. identycznie wyobrażałam go sobie w moich snach. taki uśmiechnięty, miła aura aż od niego bije i razi innych ludzi. 
- mi również miło. - uśmiechnęłam się najpiękniej potrafiłam. chyba mi to wyszło i wyglądało całkiem przyzwoicie. 
- to co robimy? - zapytał znudzony Liam patrzący z boku na całą sytuację zachodzącą pomiędzy mną, a chłopakami. 
- co powiecie na horror? - zaproponował Zayn, który odezwał się po raz pierwszy odkąd weszłam na teren ich posiadłości.
- no nie wiem... - odpowiedziałam niepewnie. w końcu bałam się horrorów od niepamiętnych mi czasów. 
- dawaaj. usiądziesz koło mnie i jak będziesz się bała to się do mnie przytulisz, okej? - zapytał Harry i spojrzał na mnie zalotnym wzrokiem. uśmiechnął się czule, aż nie mogłam się oprzeć jego słodkim dołeczkom. 
- haha, okej. ale po drugiej stronie chcę mieć Liama. - skierowałam swój wzrok w stronę Payna, który lekko zazdrosny spoglądał na Harrego. że też musiał wypalić z taką propozycją akurat teraz, kiedy chciałam się choć trochę zbliżyć do Liama. 
- ok. - Payne zbliżył się do mnie i uśmiechnął się niewinnie. 
- grasz na dwa fronty? - zapytał Lou po czym wszyscy wybuchnęli śmiechem oprócz mnie i Liama. 
- nie, nie. - zaczęłam zmieszana się tłumaczyć. 
- przecież żartuję. - oznajmił Louis. uff. całe szczęście. myślałam, że mówi całkiem serio. właściwie, to tak to odebrałam. jak widać, ma chłopak ogromne poczucie humoru. 
- to skoro będziemy oglądać film, to ja idę przygotować coś sobie do jedzenia. - powiedział Niall kierując się do ich ogromnej kuchni. 
- tak, tak. czytałam coś o tym. Niall forever hungry. - zaśmiałam się głośno. w moje ślady poszła reszta towarzystwa, jedynie blondynek wychylił lekko zarumienioną twarzyczkę. widocznie się zawstydził. 
po chwili dołączył do nas siadając z wielką michą popcornu pomiędzy Zaynem, a Louisem. nareszcie zaczął się film. a może nie nareszcie, bo byłam mocno zdenerwowana tym, że oglądam horror. strasznie przerażały mnie filmy tego gatunku. i tak było i tym razem. w krwawych momentach zakrywałam twarz pobliską poduszką i wtulałam się w Liama, a Harry złapał mnie za rękę. to było troszkę dziwne. wcześniej nie doceniałam uroków curly boya. dopiero teraz dostrzegłam jak bardzo jest uroczy. byłam rozdarta. w końcu tak bardzo podobał mi się Liam, a zarazem i Harry. muszę to wszystko jeszcze dokładnie przemyśleć. 
nastąpił koniec filmu. wszyscy udaliśmy się na taras, gdzie usiedliśmy. Niall zagrał na gitarze piosenkę "More Than This" do której zaśpiewali wszyscy członkowie One Direction. ten widok widywałam jedynie w snach. do tej pory. ogarnęłam sytuacje i zorientowałam się, że dzieję się coś o czym marzy miliony dziewczyn na świecie. poznałam jeden z ulubionych zespołów. polubiliśmy się. czekam na dalszy rozwój naszej znajomości. 
* Liam's perspective *
siedziała tuż koło mnie i wtulała się ze strachu w moje ramiona. znam ją niedługo, ale czuję jakbym znał ją wieczność, mimo, że nie wiem o niej zbyt wiele. w końcu to przede mną się otworzyła i powiedziała mi wszystko co czyni jej życie bezsensownym. w końcu to ja uchroniłem ją przed śmiercią. co by było gdybym wtedy się nie zjawił... *awwwr* nie mam ochoty o tym myśleć. widocznie przeznaczenie sprawiło, że byłem tam i, że ją spotkałem oraz uratowałem. najwidoczniej jesteśmy sobie pisani. Rossie jest wspaniałą dziewczyną. zupełnie inną od tych wszystkich zakochanych w sobie egoistek, które napotykałem. zdarzają się wyjątki, a takim wyjątkiem jest Rose. na prawdę mi na niej zależy i chcę ją bliżej poznać. mam tylko nadzieję, że moich planów nie popsuje Harry. muszę z nim o tym pogadać. 
z rozmyślań wyrwała mnie Rossie, która zakomunikowała, że film się już skończył. wyszliśmy na taras i jak to w naszym zwyczaju zaczęliśmy śpiewać piosenki, do których przygrywał Niall. na dziś wybraliśmy jednogłośnie "More Than This". podczas moich solówek słowa kierowałem do Rose, która uśmiechnięta spoglądała po kolei na każdego z nas. podobało jej się jak śpiewamy. w końcu była moją wymarzoną Directioner.
- muszę już iść. - powiedziała Rossie, a chłopaki tylko smutno pożegnali się nią. 
- mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. - stwierdził Lou. 
- ja też. - po raz kolejny uśmiechnęła się ukazując rząd idealnie białych zębów. obudziłem się i ruszyłem w jej kierunku. 
- czekaj. odprowadzę Cię. - powiedziałem i chwyciłem bluzę, którą założyłem na siebie. 
- ok. 
oddaliliśmy się od domu. zauważyłem, że jest jej zimno. zdjąłem bluzę, po czym zarzuciłem na nią i objąłem ją swoim ramieniem. nim się zorientowałem byliśmy już pod jej domem. odwróciłem się na pięcie w jej stronę. spojrzeliśmy sobie w oczy. zaczęliśmy się ku sobie zbliżać i... w końcu nastąpił ten moment, na który czekałem tak długo. wreszcie pocałowałem dziewczynę, na której na prawdę mi zależało. 
- dziękuję Liam, za wszystko. - powiedziała, a do jej oczu napłynęły łzy. byłem aniołem stróżem zesłanym na ziemię, aby ją chronić przed przeciwnościami losu. w odpowiedzi lekko i czule musnełem na pożegnanie jej usta. zaczekałem aż przekroczy próg drzwi i poszedłem uradowany w stronę domu. ten dzień wiele zmienił. 




woooohooo, witamy siódemkę!<3 trochę się trudziłam z tym rozdziałem, ale w końcu go dokończyłam i może jest jaki jest ale ogółem spoko! ciao x

poniedziałek, 27 lutego 2012

rozdział szósty.

obudził mnie dźwięk przychodzącego sms.


Nadawca: Liam. 
Treść: no hej. wstałaś już? nie śpij zbyt długo ;) x 


Odpisałam i kliknęłam przycisk WYŚLIJ.


Odbiorca: Liam. 
Treść. siemka. spałabym, ale mnie obudziłeś, dzięki. haha. miłego dnia xx


Wygrzebałam się z cieplutkiego łóżka i poszłam do łazienki. Umyłam włosy, wysuszyłam je i postanowiłam zostawić je w nieładzie. idealne długie loki opadały mi na ramiona. zeszłam na dół i zjadłam śniadanie wcześniej przygotowane przez moją mamę. niestety weekend już się skończył i musiała wracać do pracy. zostawiła mi jedynie karteczkę, w której życzyła mi ciekawie spędzonego poniedziałku. po spożyciu porannego posiłku ponownie udałam się do swojego pokoju. spojrzałam w wyświetlacz telefonu, który co chwile się podświetlał, co oznaczało, że mam nieodebrane połączenie lub wiadomość. pokazał mi się komunikat, że Liam dzwonił do mnie dwa razy. pośpiesznie oddzwoniłam. 
- Rossie? - zapytał od razu odbierając telefon. 
- tak. dzwoniłeś, prawda? - spytałam. 
- mhm. co dziś porabiasz? - skierował w moim kierunku kolejne pytanie. 
- właściwie to nie mam żadnych planów. - odpowiedziałam. 
- ach, to nawet dobrze. co powiesz na to, że przedstawię Cię moim kumplom? Harry bardzo Cię polubił, więc czas poznać resztę. - zaproponował. chwilę zastanawiałam się, bo w końcu kim ja jestem? zwyczajną dziewczyną, na którą zwrócił uwagę taki chłopak!! i jeszcze poznał mnie w takich okolicznościach... no cóż. przynajmniej go poznałam i bardzo polubiłam. mam nadzieję, że ze wzajemnością. 
- yyyych. - wymamrotałam. 
- zgódź się, błagam! 
- no okej, okej. - w końcu uległam. właściwie to znów chciałam go zobaczyć i spotkać się z nim. 
- dobra, to napisz mi adres sms, a ja po Ciebie wpadnę za godzinę, ok? - zapytał. 
- dobrze, lecę się szykować. papa - pożegnałam się i zakończyłam rozmowę nie czekając nawet na jego odpowiedź. z hukiem wbiegłam do garderoby przebierając po kolei każde ubranie. 
- mam tyle ciuchów, a jak zwykle nie mam się w co ubrać! - krzyknęłam wciąż poszukując czegoś stosownego na dziś. przymierzając coraz to kolejne ciuchy wpadałam w coraz większe zakłopotanie. po długim poszukiwaniu wybrałam waniliowy sweter, ciemne rurki i białe conversy. wydawało mi się to najlepsze ze wszystkich propozycji. zorientowałam się spoglądając na zegarek, że za 15 minut muszę już być całkowicie gotowa. podbiegłam do łazienkowego lustra i przeciągnęłam mascarą rzęsy, a usta delikatnym błyszczykiem. schowałam do torebki telefon i inne rzeczy, które mogłyby mi być przydatne. zbiegłam na dół nucąc pod nosem ulubioną piosenkę. usłyszałam ciche trąbnięcie, a po chwili ktoś zapukał do drzwi wejściowych. otworzyłam je i ujrzałam uśmiechniętego Liama. 
- no witam, witam. - przytulił mnie na powitanie. a ja uśmiechnęłam się szeroko. - proszę za mną. - złapał mnie za rękę i zaprowadził wprost do jego samochodu. otworzył mi drzwi jak dżentelmen i skinął ręką gestykulując, żebym usiadła na miejscu pasażera. jak kazał tak zrobiłam. wsiadł na fotel koło mnie i włączył radio. akurat leciała piosenka Gotta Be You. zaczął śpiewać słowa kierując do mnie. 


Girl I see it in your eyes you're disappointed
Cause I'm the foolish one that you anointed with your heart
I tore it apart
And girl what a mess I made upon your innocence
And no woman in the world deserves this
But here I am asking you for one more chance

Can we fall, one more time?
Stop the tape and rewind
Oh and if you walk away I know I'll fade
Cause there is nobody else

It's gotta be you
Only you
It's gotta be you
Only you

Now girl I hear it in your voice and how it trembles
When you speak to me I don't resemble, who I was
You've almost had enough
And your actions speak louder than words
And you're about to break from all you've heard
Don't be scared, I ain't going no where

I'll be here, by your side
No more fears, no more crying
But if you walk away
I know I'll fade
Cause there is nobody else

It's gotta be you
Only you
It's gotta be you
Only you

Oh girl, can we try one more, one more time?
One more, one more, can we try?
One more, one more time
I'll make it better
One more, one more, can we try?
One more, one more,
Can we try one more time to make it all better?

Cos its gotta be you
Its gotta be you
It's gotta be you
Only you

It's gotta be you
Only you



nim się zorientowałam byliśmy już na miejscu. obejrzałam się i ujrzałam ogromny dom. no tak... ale czego innego w końcu mogłam się spodziewać? 
- proszę Cię, są lekko stuknięci, ale kocham ich jak braci. - powiedział patrząc mi prosto w oczy. 
- dobrze, dobrze. - złapał mnie za rękę i podprowadził pod drzwi, które przede mną otworzył. 

czwartek, 23 lutego 2012

rozdział piąty.

- wstawaj! - usłyszałam nawoływanie mamy.
- mamo, bez przesady. - próbowałam ją uspokoić. 
- co bez przesady? wiesz, która godzina? - spytała z troską. 
- mam wakacje, spokojnie. - protestowałam. 
- ale nie będziesz marnowała tak pięknego dnia na wylegiwaniu się w łóżku. pogodziłaś się z Vicktorią, więc nadrób stracony czas. - zaproponowała. miała racje. dzisiejszy dzień był bardzo upalny i ładny. 
- no dobrze, ale jeden warunek! 
- jaki? 
- na śniadanie zrobisz mi naleśniki z nutellą i bananami. okej? - coś za coś. czasami lubię zaszantażować. 
- no dobrze. powiedzmy, że będzie to taka mała pokuta za to, że nie miałam dla Ciebie czasu, ale nic więcej. rachunki wyrównane, tak? - chciała się upewnić, że nic więcej nie wymyślę. 
- no dobra, dobra. - mama opuściła mój pokój, a ja powoli przeczołgałam się do łazienki. wzięłam chłodny prysznic, umyłam zęby i uczesałam włosy. zostawiłam je rozpuszczone, bo wyjątkowo ładnie mi się ułożyły. 
zeszłam na dół i poczułam smakowity zapach mojego przepysznego śniadania. mama przygotowała dwie porcje. sama również nie mogła się oprzeć takiej pokusie. 
- pychota. - podsumowałam odnosząc brudne talerze do zmywarki. 
- potwierdzam. - mama potwierdziła. weszłam ponownie do pokoju i wybrałam numer Vicktorii.
- halo? - odezwała się lekko zaspanym głosem. 
- wstawaj. za godzinę jestem u Ciebie i wychodzimy na miasto. zobaczy tylko jaka ładna pogoda. - powiedziałam. nie chciałam nawet słyszeć sprzeciwu. 
- no... dobrze. to ja kończę idę się szykować. pa i buziaki. - pożegnała się ze mną. 
- papa. - odpowiedziałam i rozłączyłam się. 
pobiegłam do łazienki i pomalowałam rzęsy tuszem, a usta musnęłam ulubionym truskawkowym błyszczykiem. jeszcze na moment włączyłam laptopa i otworzyłam twittera, w celu zobaczeniu nowych newsów. rzucił mi się w oczy wpis "Liam Payne ma dziewczynę?!" szybko kliknęłam w link przekierowujący do artykułu. to co zobaczyłam wywołało u mnie szok termiczny. odskoczyłam od monitora i stałam jak oparzona.
- t-to ja. ja jestem jego dziewczyną? - spytałam. jak Ci reporterzy potrafią spaprać sprawę. miałam się skupić na mamie, Vicktorii, a oni mi o Liamie przypomnieli. no świetnie... i znów myśli o nim nie odstąpią mnie na krok. ale cóż ja poradzę? on tak strasznie mi się podoba. nie miałam ochoty czytać komentarzy, bo na pewno byłaby to kolejna sterta bzdur. spojrzałam, która godzina i z pośpiechem wyszłam z domu w umówione miejsce. Vicky jak zwykle się spóźniła. jako pierwszą stację naszej "wędrówki" wybrałyśmy kawiarnię Starbucks. wybrałam Carmel Coffee, co było przewidziane, bo tą kawę traktowałam jako cud świata. bardziej od niej uwielbiałam chyba jedynie muzykę. rozejrzałam się jeszcze i dojrzałam przy stoliku Liama wpatrującego się we mnie. gdy zorientował się, że go zauważyłam wstał i podszedł do mojego stolika, przy którym siedziała też Vicktoria. 
- cześć Rossie. - przywitał się ze mną przesyłając mi przy tym piękny uśmiech. 
- hej Liam. - odwzajemniłam uśmiechem. 
- OMG! t-to Liam. boże... - Vicks z zaskoczenia zaczęła się jąkać. 
- heej. - powitał się niepewnie. 
- Vicky... to jest Liam, co pewnie już i tak wiesz. Liam... to jest Vicktoria. - przejęłam inicjatywę i przedstawiłam przyjaciółce kumpla. Liama przyjacielem raczej nie mogłam jeszcze nazwać, choć nadaje się na niego idealnie. 
- skąd wy się znacie co? - wdech wydech. Vicky z wrażenia ledwo co oddychała. 
- jakoś tak wyszło. - powiedział Liam i puścił mi oczko. wiedziałam co miał na myśli. między innymi w jaki sposób się spotkaliśmy. ten dzień. to, co prawie zrobiłam. teraz jedynie wstydzę się za to. 
- hm.. ej a co wy się tak na siebie patrzycie? o czymś jeszcze nie wiem? - wypytywała ciekawska. 
- eee. - spojrzeliśmy z Paynem na siebie znacząco. - my się kumplujemy. - podsumowałam. Liam potwierdził. po chwili doszedł do nas jego towarzysz. 
- my się chyba jeszcze nie znamy. - przywitał się wysoki brunet o kręconych włosach. 
- możliwe... jestem Rossie. - odpowiedziałam. 
- ja Vicky. 
- a ja Harry. 
resztę czasu spędzonego w czteroosobowym gronie spędziliśmy na ciekawej rozmowie o różnych tematach, których nam nie brakowało. bardzo się polubiliśmy. zapowiadała się miła znajomość. 


dobra piątka już jest, heh. cieszę się niezmiernie. :P postaram się jutro napisać szóstkę ale nie obiecuję! >D 
pozdro! x
BTW. pewnie już zauważyliście, że u mnie na blogu nie można komentować. powodem tego jest to, że po prostu nie lubię czytać komentarzy i nudzi mnie to. tak, tak dziwna jestem, przyzwyczaicie się. xd 

środa, 22 lutego 2012

rozdział czwarty.

- cholerny budzik. - krzyknęłam budząc się z dosyć przyjemnego snu. wygramoliłam się z łóżka i zeszłam po schodach do kuchni. otworzyłam lodówkę i jedyne co ujrzałam co było zdatne do zjedzenia na śniadanie to mleko. wyjęłam z szafki płatki i przygotowałam je sobie. dostrzegłam odsypiającą na sofie mamę. nie przejęłam się tym za bardzo. taki widok po prostu stał się już rutyną. usiadłam samotnie przy stole i zjadłam. znów weszłam na górę do pokoju i wykonałam poranną toaletę. dziś sobota.
- nie Rossie... musisz się za siebie wziąć... wyglądasz jak potwór. - zwróciłam się sama do siebie. tak, rzeczywiście. przez te wszystkie ostatnie wydarzenie nie byłam w najlepszej formie. zaraz po przypomnieniu sobie słów Liama o sensie życia rozpromieniłam się i obiecałam sobie poprawę. postanowiłam, że pójdę dziś na zakupy do centrum. w końcu muszę kupić sobie jakieś nowe ciuchy. włączyłam muzykę i w rytmie piosenki " Dance with me tonight " Olly'ego Mursa wybrałam ubranie na dziś po czym założyłam je na siebie. ponownie zeszłam na dół i wzięłam ze słoika z pieniędzmi na CZARNĄ GODZINĘ środki pieniężne niezbędne do zakupu nowych ubrań. napisałam mamie kartkę żeby zwróciła do słoika taką samą sumę. oczywiście wzięłabym sama od niej te pieniądze, ale nie miałam ochoty jej budzić, co wiązało by się z kolejnym ochrzanem od niej. wyszłam z domu i pokierowałam się w stronę centrum. na sam początek udałam się do H&M. wypatrzyłam tam bluzkę RAMONES. identyczną ma Harry Styles. ucieszyłam się bo od dawna jej szukałam. w tym samym sklepie zakupiłam jeszcze parę koszulek. następnie poszłam do jeszcze paru sklepów, w których nie zobaczyłam niczego specjalnego. moją uwagę przykuły prześliczne okulary przeciwsłoneczne Ray Ban. je również kupiłam. do moich dzisiejszych nabytków dołączyła również para czerwonych Conversów. można powiedzieć, że zakupy zaliczam do udanych. znudziło mnie już bieganie po sklepach, więc poszłam do MilkShake City. zakupiłam shake'a, który był nazwany shake'm 1d. szczerze mówiąc bardzo mi smakował. po spożyciu go wróciłam do domu. mama już nie spała i robiła obiad. 
- mamo? co Ty tu robisz? nie powinnaś być w pracy? - zapytałam zdziwiona. 
- nie Rosse. zrozumiałam coś. musimy pogadać. - zaczęła niepewnie. 
- wow. w końcu się obudziłaś i dostrzegłaś, że masz córkę? - spytałam ironicznie. 
- słyszałam o tym co chciałaś zrobić. i wiem, że to w pewnej części moja wina. przepraszam. kocham Cię Rossie. nie wiem co bym zrobiła, gdybyś wtedy skończyła i pożegnała się z życiem. - po tym co powiedziała zatkało mnie. ostatni raz mówiła mi, że mnie kocha parę miesięcy temu, a może nawet i lat. 
- mamo. ja też przepraszam. - odpowiedziałam i mocno się w nią wtuliłam. stęskniłam się za tym uczuciem, że mam rodzicielkę, która mnie kocha i się o mnie troszczy.   
- obiecuję, że będę Ci przeznaczała więcej czasu. jeszcze raz przepraszam! - powiedziała, a z mych oczu poleciały łzy. z jej również. stałyśmy tak w ciszy jeszcze chwilę. 
- mamo. tęskniłam! - powiedziałam i jeszcze mocniej ją przytuliłam. 
- ja także! - pocałowała mnie w czoło. i w ten oto sposób pogodziłam się z matką, z którą tyle czasu żyłam w niezgodzie i nie szanowałam jej. w końcu mogłam się przyznać, że kochałam ją, kocham i kochać będę.
pokazałam jej jeszcze zakupione przeze mnie rzeczy i pobiegłam uradowana do pokoju. uśmiech nie schodził mi z twarzy. z "bananem" na twarzy siedziałam i oglądałam zdjęcia w albumie. nagle weszła mama. 
- dosyć dawno tu nie bywałam. - stwierdziła i usiadła koło mnie. teraz obydwie przeglądałyśmy fotografie, które wywoływały masę wspomnień. 
- a jak z Jasperem kochanie? - zadała pytanie, które możliwe, że nie powinna zadawać. 
- już nie jesteśmy razem. zdradził mnie z Vickorią. 
- co?! z Vicktorią Marley? - zdziwiła się. 
- tak, niestety tak. - odpowiedziałam.
- nie wierzę.. wybaczyłaś jej? - spytała.
- nie i nie wiem czy powinnam.
- kochanie.. to twój wybór i to Ty musisz podjąć decyzję, ale pamiętaj, że zawsze warto dać osobie, którą się kocha drugą szansę, bo inaczej bardzo dużo stracisz. - poradziła mi.


I don't know where you're going
And I don't know why

But listen to Your heart

Before you tell him goodbye


Przypomniały mi się słowa tej piosenki. idealnie pasowały do słów mamy. słuchaj serca... słuchaj serca... ale jak?! skoro wciąż kłóci się z rozumem proponując mi zupełnie inną radę?! - krzyczałam w myślach. 
- jeszcze nie wiem, muszę to przemyśleć. - odpowiedziałam. 
- tak, rozumiem. - powiedziała. - to ja wyjdę. zostawiam Cię sam na sam z myślami. - dodała po chwili. 
tak jak powiedziała, tak zrobiła. zostałam sama. towarzyszyły mi jedynie myśli. wybaczyć jej, czy nie. ciągle krążyło to mojej głowie. 
- musisz podjąć właściwą decyzję. - stwierdziłam to sama do siebie. dobra decyzja równa się ze szczęściem, zła ze smutkiem. nie chcę znów cierpieć. ale co mam zrobić? tak bardzo mnie skrzywdziła. oboje. Vicki i Jasper. mimo wszystko, tak bardzo tęsknię. cholerna tęsknota. za uczuciem, że mam przyjaciółkę. że mam kogoś bliskiego. tak bardzo ją kocham. nie można pozwolić, aby miłość rozdzieliła prawdziwą miłość... kto nie ryzykuję nie zyskuje... a więc podjęłam decyzję. wybaczę jej. wybrałam dobrze znany mi numer i nacisnęłam zieloną słuchawkę. 
- tak? - spytała Vicktoria akceptując połączenie. 
- musimy się spotkać. za piętnaście minut w parku, raczej wiesz jeszcze w którym. 
- no pewnie. zaraz będę. dzięki. 
- za co dziękujesz? - zapytałam. 
- za szanse spotkania się. 
- do zobaczenia w parku, pa. - pożegnałam się.
- pa. - odpowiedziała. 
ubrałam ciepłą bluzę i zeszłam na dół. 
- idę się spotkać z Vicky. - oznajmiłam mamie. 
- dobrze, to znaczy, że już zgoda? 
- nie, jeszcze nie. - odpowiedziałam i wyszłam zamykając za sobą drzwi. udałam się w wyznaczone miejsce. Vicktoria już na mnie czekała. 
- cześć. - przywitała się ze mną jak zawsze miło i ciepło. 
- witaj. - odpowiedziałam bez żadnych emocji. chwilę trwałyśmy w ciszy. słychać było jedynie dźwięki przejeżdżających w okolicy samochodów. 
- a więc... po co chciałaś się spotkać? - zaczęła w końcu rozmowę. zawsze była niecierpliwa. 
- bo wszystko przemyślałam. i wiem, że jesteśmy wobec siebie zbyt blisko, abyśmy zakończyły naszą przyjaźń. Vicktoria, ja Ci wybaczam, ale to ma się nigdy nie powtórzyć. rozumiesz? - spytałam przez łzy, które zaczęły masowo spływać po moich zaczerwienionych policzkach. Vicky również płakała. 
- oczywiście. nigdy więcej! - zapewniła mnie. wtuliłyśmy się w siebie nawzajem i obie udałyśmy się do swoich domu. wbiegłam do kuchni i krzyknęłam - wróciłam! 
- i jak? - zapytała mama wychylając głowę z drzwi prowadzących do łazienki. 
- a dobrze, pogodziłyśmy się. - powiedziałam z ogromnym uśmiechem. opadłam zmęczona dzisiejszymi wrażeniami na łóżko, którego nawet nie zaścieliłam od wczorajszego wieczoru. leniwa jestem... fakt. 
jeszcze raz spojrzałam na plakat 1D. wpatrzyłam się oczy Payna. mają taki ładny odcień. można w nich utonąć... dosłownie. to wszystko co dziś się stało kompletnie mnie wykończyło, więc szybko zasnęłam. 





dobra, to kolejny rozdział już jest, uhuhu. cieszę się. możliwe, że możecie nie rozumieć mojego opowiadania, bo wydarzenia bardzo szybko się dzieją, ale taki miałam zamiar. później zobaczycie jak to będzie i wgl i na pewno będziecie już ogarniać. siema i pozdro!

wtorek, 21 lutego 2012

rozdział trzeci.

- wstawaj. - usłyszałam jego głos próbujący mnie obudzić. widocznie znów przysnęłam na ławce podczas samotnego spaceru w ulubionym parku. podniosłam głowę i ujrzałam Liama.
- o, Liam. co Ty tu robisz o tak późnej godzinie? - zapytałam troskliwie.
- i pyta mnie o to dziewczyna samotnie przysypiająca na ławce. - powiedział z sarkazmem. mimo to, uśmiech wciąż nie opuszczał jego twarzy.
- no właściwie.. - odpowiedziałam zmieszana.
- a więc może co Ty tu robisz? - tym razem moje pytanie skierował w moją stronę.
- poszłam na spacer, no i zasnęłam.
- aha. - powiedział z niedowierzaniem. wydawało mu się to troszkę dziwne.
- przepraszam, ale muszę już iść. - powiedziałam i obróciłam się na pięcie w inną stronę.
- odprowadzić Cię? - zapytał.
- nie trzeba, ale dziękuję.
- no dobrze.- odpowiedział zrezygnowany.
udałam się w stronę domu. stanęłam przed drzwiami i dopiero doszło do mnie co teraz się stało. ponownie spotkałam chłopaka moich marzeń. jak to w ogóle możliwe?
*
obudził mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. spojrzałam na wyświetlacz komórki. dzwoniła Vicktoria. w końcu odebrałam. 
- halo? 
- Rossie? - spytała zdziwiona słysząc w słuchawce mój głos. 
- tak? a kogo innego się spodziewałaś? - zapytałam oschle. 
- nie, po prostu zdziwiłam się, że odebrałaś. 
- aha, skoro dzwoniłaś to odebrałam. - nie zmieniłam mojego nieprzyjemnego tonu.
- wiesz? - zaczęła.
- nie. 
- aha, no to Ci powiem. bardzo Cię przepraszam. - wydukała po raz setny te same przeprosiny. znów wywołały u mnie potok łez. 
- Vicktoria, na razie nie potrafię Ci wybaczyć. za bardzo mnie zraniłaś. - odpowiedziałam i usłyszałam zrezygnowany oddech Vicky. 
- ale... - powiedziała, a ja się rozłączyłam. nie chciałam znów zaczynać tej rozmowy. znów wspomnienia by wróciły, a nie chcę znowu psuć sobie humoru. położyłam się ponownie na łóżku i zaczęłam rozmyślać. o Liamie. on tak bardzo mi się podobał. ten jego głos, wygląd i zachowanie. a ja? kolejna zwykła fanka. 
*
- poczekaj! - odwróciłam się i ujrzałam biegnącego w moją stronę Jaspera. znowu pokierowałam się w stronę  sklepu, do którego szłam. nie miałam ochoty z nim rozmawiać. temat pewnie byłby taki sam jak z Vicky. 
- Rossie! - usłyszałam kolejne wołanie mnie z jego strony. 
- czego chcesz? czego Ty znowu chcesz?! - wykrzyczałam do niego. 
- spokojnie, chcę porozmawiać. 
- ale może ja tego nie chcę? 
- chcesz, dobrze wiem, że tego chcesz. - powiedział i pociągnął mnie mocno za rękę. 
- ej! spokojnie! - znów odwróciłam się i skierowanego ku mnie i Jasperowi. - co się dzieje?! - zapytał po chwili. 
- o hej Liam. to jest Jasper, ale ja akurat się z nim żegnałam. - powiedziałam i przywitałam się z Paynem. 
- żegnaliśmy się?! - krzyknął.
- ej ile razy mam powtarzać. spokojnie! ona jest dziewczyną, a nie zabawką. - oznajmił mojemu byłemu chłopakowi. 
- dziękuję Liam. - powiedziałam, złapałam go za rękę i oboje odeszliśmy od Jaspera. 
odeszliśmy na wystarczającą odległość, by stracić go z oczu. 
- tak bardzo Ci dziękuję... za wszystko! - powiedziałam i mocno się w niego wtuliłam. znowu zaczęłam płakać. 
- nie ma za co. - objął mnie swoim ramieniem. niestety w tym momencie się już pożegnaliśmy, ponieważ oboje musieliśmy jeszcze gdzieś iść.
w końcu udałam się do sklepu na wcześniej zaplanowane zakupy. kupiłam, to co mialam kupić i poszłam do domu przygotować obiad. po raz kolejny byłam zmuszona zjeść samotnie. mama znów musiała zostać w pracy do późna. już kompletnie się mną nie interesowała. tak, jakbym w ogóle nie istniała. 






hej. rozdział pisany przy Birdy-Skinny Love♥ (klik) i płycie Up All Night. nie mogę się doczekać dzisiejszej gali. a no i przepraszam, że nie napisałam rozdziału od soboty, ale strasznie się źle czułam i znowu chora jestem. :c 

sobota, 18 lutego 2012

rozdział drugi .

jeszcze raz ostatni spojrzałam w dół. stałam na krawędzi mostu i jedyne czego teraz chciałam to skoczyć w dół i udać się miejsca, gdzie nie ma trosk.
- skoczę! teraz! przecież tylko tego chcę! nienawidzę życia, a ono nienawidzi mnie. - wykrzyczałam do grupki ludzi, która stała niedaleko mnie z przerażeniem przyglądając się temu co robię, a właściwie to temu co zrobię.
- nie rób tego! - usłyszałam jak ktoś krzyczy za mną. obejrzałam się i ujrzałam mojego idola. a właściwie to jednego z pięciu. był to Liam Payne, czego na razie nie byłam świadoma. 
- dlaczego miałabym tego nie robić? skoro nie jestem już dla nikogo ważna i nikomu na mnie nie zależy to o co chodzi?! - spytałam zdziwiona starając wzbudzić w nim poczucie winy za to, że rujnuje mój wcześniej przygotowany plan. 
- nie rób tego, ponieważ życie jest zbyt piękne, aby je sobie odbierać. dostałaś je w darze i musisz o ten dar dbać. - uzasadnił. w sumie to miał trochę racji, ale nie znał dokładnej przyczyny mojego radykalnego posunięcia się ku samobójstwu. 
- może twoje życie jest piękne. akurat moje do nie należy do takich jak z bajki. i lepiej będzie, jak usunę się ze świata i nie będę przeszkadzała innym ludziom w ich własnym pięknym cholernym życiu. - wykrzyczałam to i po tym zrobiło mi się o wiele lepiej. wyżyłam się co mi pomogło. 
- nie zabijaj się, błagam. - poprosił ostatni raz. 
- dlaczego Ci tak na tym zależy? - zapytałam zdziwiona. 
- bo nie lubię, gdy takie ładne dziewczyny odbierają sobie życie. - uśmiechnął się. szczerze mówiąc straciłam dzięki niemu ochotę, aby skoczyć. uwierzyłam mu, choć go nie znałam. złapał mnie za rękę i z jego pomocą zeszłam w bezpieczne miejsce. - to może masz ochotę przejść się ze mną do kawiarni? - po chwili dodał. 
przytaknęłam twierdząco głowom i udaliśmy się do Starbucks'a. 
. . .
- to może ujawnisz mi prawdziwy powód, przez który chciałaś się zabić? - zadał pytanie, którego obawiałam się najbardziej. ale jak już szczerość to szczerość. 
- mój chłopak Jasper, a właściwie to już były, zdradził mnie z moją najlepszą przyjaciółką, więc w jednej chwili straciłam chłopaka i przyjaciółkę. moja mama pracuje w wielkiej firmie na wysokim stanowisku przez co nie ma dla mnie czasu. nie obchodzi ją to, z kim i gdzie się spotykam i co robię. kiedyś było inaczej. mogłam z nią porozmawiać o wszystkim, mogłam na nią liczyć w każdej chwili. po śmierci taty wpadła w wir pracy. - wytłumaczyłam mu wszystko po kolei, a do mych oczy po raz kolejny napłynęło mnóstwo łez. 
- już dobrze. na pewno wszystko się ułoży. - usłyszałam jedynie to z jego słów. no, ale cóż, czego mogłam się spodziewać. pewnie nawet nie miał pojęcia ile mogłam przejść. 
- taa... - mruknęłam i nerwowo zaczęłam kręcić słomką w ulubionej Carmel Coffee. spojrzałam na Liama jeszcze raz i dopiero teraz zrozumiałam coś, co powinnam zrozumieć już wcześniej. 
- przecież to Ty! Liam Payne... z One Direction!!! - dodałam nieco zmieszana. jaka ja jestem głupia, przecież kocham One Direction. 
- tak. ale błagam traktuj mnie jak normalnego chłopaka. tak, jak traktowałaś mnie 5 minut temu. - poprosił grzecznie. 
- normalny to Ty chyba nigdy nie będziesz. w końcu starałeś się uratować zdesperowaną dziewczynę starającą się skoczyć z mostu. - wszystko powróciło. te wszystkie niemiłe momenty miałam teraz przed oczami. 
- ee tam. ale udało mi się. 
- powiedzmy. - i wtedy pierwszy raz się uśmiechnęłam. to on spowodował mój uśmiech, za co jestem mu ogromnie wdzięczna. 
- cieszę się. - odpowiedział i również skierował kąciki swych ust w górę. 
- a tak w ogóle to dziękuję. strasznie Ci dziękuję. - powiedziałam i podeszłam do niego mocno go przytulając.
- nie masz za co. 
- owszem mam. 
- a no właściwie. - powiedział dumny z siebie.
 dalsza część rozmowy upłynęła nam swobodnie. różniliśmy się od siebie, ale polubiliśmy się. mimo, że na własnej skórze nie poznał takiego cierpienia jak ja, to mnie rozumiał. rozumiał mnie jak nikt inny. 
*
usiadłam w pokoju i spojrzałam na plakat, który wisiał nad moim łóżkiem. ten jego piękny, zniewalający uśmiech. zawsze miałam słabość do takich facetów. Liam był w moim typie. od kiedy pierwszy raz ujrzałam zdjęcie One Direction na portalu plotkarskim, od razu on spodobał mi się najbardziej. 
- dlaczego nie mogę być taka, aby Ci się spodobać? - spytałam kierując moje pytanie do Liama z plakatu. 
szukając pod łóżkiem starej poduszki w kształcie serca, którą dostałam od taty na walentynki w pierwszej klasie podstawówki natrafiłam na pamiętnik, który już dawno miał odejść w zapomnienie. przerzuciłam parę kartek. odznaczał się wpis, ozdobiony jaskrawymi naklejkami. 
2 wrzesień 2002 rok
Dear Diary.  
dziś był mój pierwszy dzień w podstawówce. byłam lekko poddenerwowana, ale poznałam 
Vicky. jest ona taka jak ja. jakby była moją siostrą. siostrą, której nigdy nie miałam. 
rodzice zamówili pizze, aby uczcić dzień, w którym rozpoczęłam swoją edukacje. tata i mama są tacy kochani. przepraszam, ale już kończę, bo mama każe mi iść spać. jutro do szkoły. i zobaczę Vicktorię. nawet się cieszę. 
Lots of love. 
przypomniała mi się Vicky. tak bardzo za nią tęskniłam. mimo tej krzywdy jaką mi wyrządziła. kochałam ją jak siostrę. 


spojrzałam jeszcze raz w tą samą kartkę z pamiętnika. odkleiłam róg kartki, który był zaklejony małą warstwą zaschniętego już kleju. ujrzałam imię "Jasper". 
tak, go również poznałam w podstawówce. z początku był jedynie przyjacielem, później miłością. kolejne łzy wypełniły me oczy. to wszystko było jednym wielkim cholernym błędem. nie powinnam nigdy mu zaufać. powinniśmy pozostać na etapie przyjaźni. 
gdybym tylko mogła cofnąć czas. niestety jest to niemożliwe. 

czwartek, 16 lutego 2012

rozdział pierwszy .

- Rosse! - odwróciłam się i ujrzałam zdyszaną Vicky biegnącą w moim kierunku. umówiłyśmy się na wypad do kina. spóźniła się. czekałam półgodziny sama moknąc. a no tak... zapomniałam wspomnieć, że około 15 minut temu zaczął mocno padać deszcz. takie to ja już mam szczęście. a właściwie, to go nie mam. 
- hej. będziesz musiała się długo tłumaczyć. spójrz na mnie! jak ja wyglądam?! - powiedziałam udając zdenerwowaną. chciałam wywołać u niej poczucie winy. udawałam, bo nie potrafię być na nią zła. przynajmniej z takiej błachej sprawy. 
- przepraszam, ale mama zatrzymała mnie jeszcze pod pretekstem dokładnego uprzątnięcia pokoju. - szybko wytłumaczyła się ze swojego spóźnienia. najwidoczniej łyknęła to, że niby się wkurzyłam. 
- aha, jeżeli tak, to okej. idziemy już? - zapytałam. na dzisiaj wybrałyśmy film z tygodniowego maratonu romansideł. typowe wyciskacze łez, z romantyczną fabułą i smutnym zakończeniem. 
- no pewnie. - odpowiedziała i pociągnęła mnie za rękę w stronę centrum, w którym znajdowało się kino. 
dalsza droga zajęła nam jedyne 10 minut. a to dlatego, że umówiłyśmy się w samym środku miasta. gdy już dotarłyśmy odebrałyśmy wcześniej zarezerwowane bilety i zajęłyśmy swoje miejsca. zaczął się film. 
trwał około półtorej godziny. mimo, że znałam plan wydarzeń na pamięć, bo w tych filmach prawie wszystko jest takie samo, często moje oczy napełniły się łzami i poleciało z nich parę łez. niby takie przewidywalne filmy, a potrafią wzruszyć. następnie poszłyśmy poszwendać się po ulubionych sklepach z ciuchami. wybrałam sukienkę dla siebie na ślub kuzynki, który miał się odbyć w ten weekend. była to bombka w kolorze kremowym. według Vicks pasowała do mnie, ja również nie miałam do niej żadnych zarzutów. wpadły mi w oko też białe buty na obcasach co świetnie pasowałyby do sukienki, więc je kupiłam, tak samo jak sukienkę. 
- wracamy już? czy kupujesz coś jeszcze? - zapytałam znudzona. mimo wszystko, nie chciało mi się tak długo spacerować po sklepowych alejkach. 
- dobrze. ja dzisiaj chyba nic już nie kupię. może następnym razem. - odpowiedziała i udałyśmy się do wyjścia a następnie do naszych domów. od razu wbiegłam do mojego pokoju i jeszcze raz dokładnie obejrzałam mą sukienka. była śliczna. delikatna i niezbyt wyzywająca, więc idealnie nadawała się na ślub. 
- halo? - powiedziałam odbierając telefon, który zadzwonił w najmniej oczekiwanym momencie. 
- Rossie możesz przyjść? pomóż mi. potrzebuję Cię! - usłyszałam przeraźliwie zdenerwowaną Vicki błagającą wręcz o pomoc. nie miałam pojęcia co się stało, zresztą skąd miałabym mieć skoro jedyne co mi powiedziała to to, że mnie potrzebuje teraz i w tej chwili. 
- już biegnę! a gdzie jesteś? - zapytałam równie zdenerwowana jak moja przyjaciółka. 
- w parku. 
- o boże - jedynie to słowo przeszło mi przez myśl. 
- co ona robiła w parku o tej godzinie? - zapytałam sama siebie w myślach. pośpiesznie wybiegłam z domu i skierowałam się do parku, w którym znajdowała się Vicktoria. znalazłam ją ledwo przytomną leżącą pod drzewem. 
- co się stało? - spytałam zdziwiona. nadal nie mogłam się opanować. ona także. 
- bo ja jak wracałam... to poszłam na skróty i... - powiedziała jąkając się. 
- i co?! - wykrzyczałam, że chyba pół osiedla mnie słyszało. 
- i oni do mnie podeszli. zaczęli się narzucać. nie chcieli odejść. a dalej... to nie pamiętam. - opowiedziała mi wszystko co wiedziała w tej sprawie. tak mi było jej szkoda. wiadome było co oni mogli jej zrobić. choć może i zrobili. 
- już cicho. chodź do mnie. zadzwonię do twoich rodziców, że dziś u mnie nocujesz. nie martw się, wszystko będzie dobrze. - zaproponowałam. jasne było, że Vicks się zgodzi. - ale kto Ci to zrobił? - po chwili dodałam. 
- nie wiem. - powiedziała i wybuchła ogromnym płaczem. starałam się ją uspokoić, co było zbędne. płakała i wciąż płakała. choć nie dziwiłam się jej. na jej miejscu pewnie również zrobiła to samo. pokierowałyśmy się w stronę mojego domu. 
*
Zasnęła. W końcu zasnęła. mam chwilę, aby urządzić walkę z nieprzyjemnymi myślami.
- co teraz będzie?! - zapytałam sama siebie. 
nie usłyszałam odpowiedzi. właściwie to nawet jej nie oczekiwałam. bo któż mógłby mi odpowiedzieć? chyba jedynie moja podświadomość. lecz tym razem siedziała cicho w mojej głowie, gdzie było jej miejsce. 
Vicktoria przewracała się zaniepokojona z boku na bok. prawdopodobnie miała zły sen, nie dziwie się  to dzisiejsze wydarzenie pewnie nie raz odwiedzi ją, gdy niby spokojnie odpłynie w ramiona Morfeusza. 
- oni, oni! błagam ratuj. ratuj mnie!!! -krzyczała wciąż śpiąc. tak bardzo było mi jej szkoda.
chciałabym żeby to wszystko było nieprawdą, aby okazało się jedynie złym snem. 
niestety to niemożliwe. to co dziś się stało, będzie mnie męczyć przez długi czas. gdybym poszła ją odprowadzić lub gdyby została u mnie, nic by się nie stało. 
- to wszystko wina! - wykrzyczałam w myślach, a z mych oczu spłynęło milion łez. 
- czemu ona?! czemu akurat ona?! - zadałam kolejne pytanie sama sobie. oczywiście nie znałam odpowiedzi. ale w tej chwili jedyne czego potrzebowałam to wyżyć się. w moim przypadku oznacza to zadawanie pytań, na które nawet nie chcę znać odpowiedzi. 
*
Vicktoria obudziła się cała mokra od płaczu. chciałam ją pocieszyć, niestety nie wiedziałam jak. 
pragnęłam być teraz jak najlepszą przyjaciółką, niestety nie potrafiłam. uznałam, że najlepsze co teraz mogę zrobić to dać jej trochę czasu, aby znalazła spokój, co pewnie nie będzie dla niej łatwe. wierzyłam w nią. wierzyłam, że da sobie radę. a ja jej w tym pomogę! prędzej, czy później będzie dobrze. może nie zapomni, ale będzie w miarę okej, by znów spróbowała żyć normalnie. 

piątek, 10 lutego 2012

Prolog .

Chciałabym to opowiadanie zadedykować Julii, która całkowicie sprawdza się w roli przyjaciółki i to właśnie ona pomaga mi zawsze w ocenie opowiadań, które piszę <3 xx


- tak bardzo Cię kocham! - powiedziała wtulając się w jego ramiona. w nich czuła się
bezpieczna. 
- ja Cię też. - odpowiedział. ich twarze zaczęły się do siebie zbliżać. dzieliły je jedynie już parę milimetrów.  połączyły się namiętnym pocałunkiem. uwielbieli takie chwile. 
Liam jest taki romantyczny, czuły i wrażliwy. i to czyni go tak wyjątkowym. 
za to Rosse należy do osób nieśmiałych, lecz w głębi drzemie w niej ogromny temperament. 
włączyli telewizję i obejrzeli "Love Actually". był on ich ulubionym filmem. pierwszy raz razem obejrzeli go na pierwszej randce, którą bardzo miło wspominali. pod koniec oboje zasnęli.
*
obudziła się w objęciach Payna. on już nie spał. przywitał ją niewinnym uśmieszkiem. 
- widzę, że moja księżniczka już wstała. - stwierdził i ucałował Rosse w czoło.
- dzień dobry. - powiedziała na powitanie. 
ich wzrok skierowany był ku sobie. wpatrzeni byli w siebie jak w obrazek.
zresztą jak zawsze, gdy tylko na siebie patrzeli. 
łączyło ich ogromne, głębokie uczucie, które miało nigdy nie wygasnąć.
Liam udał się do kuchni i przyniósł na tacy wcześniej przygotowane śniadanie dla Rosse. 
- jesteś taki kochany. - powiedziała i uśmiechnęła się najpiękniej jak tylko potrafiła. odwdzięczył się jej równie pięknym uśmiechem. 
*
kropla krwi spłynęła na ulubiony dywan mamy Rosse w kolorze lawendowym. 
- choć tu niezdaro! - powiedział Liam, podniósł jej skaleczony palec, a ranę zakleił plastrem w słodkie misie. 
- to tylko małe skaleczenie. - protestowała. 
- tak, tak ale może się wdać jakieś zakażenie, czy coś. 
- tak, tak. wierzysz w bajki, które opowiadały higienistki. zobacz! przecież to tylko mała ranka spowodowana zacięciem się kartką papieru. - starała się mu uświadomić, że nie jest to nic poważnego. on jednak nie dawał za wygraną. 
- to moja wina, że się o Ciebie martwię?! wiesz dobrze, że nie pozwolę, aby stało Ci się coś złego. 
*
zorientowała się, że ktoś ją woła. odwróciła się. z daleka rozpoznała znaną jej sylwetkę Payna. 
podbiegła i rzuciła mu się w ramiona. jak już wspomniałam... w nich czuła się bezpiecznie. 
spacerowali alejkami londyńskiego parku. 
zaczął padać deszcz. 
nie przeszkadzało im, że mokną. liczyła się tylko ta chwila. 
w pewnym momencie Liam udał się w opustoszałą część parku. 
nie wiedziała o co chodzi, co znów wymyślił jej ukochany. 
wreszcie. wybiegł zdenerwowany. stanął przed nią i uklękł. 
- Rosse. Kocham Cię i zawsze będę. Chcę abyś już na zawsze była najważniejszą częścią mego życia.
Chcę żyć ze świadomością, że jesteś moja. Że nikt nie ma prawa Cię mi odebrać. - powiedział.
 - wyjdziesz za mnie? - po chwili dodał. 
nastała niezręczna cisza. była zaskoczona. choć długo czekała na tą chwilę. kochała go. tak bardzo go kochała. 
wiedziała, że jest on tym jedynym. że nic ich nie rozłączy. 
stali na środku drogi wpatrzeni w siebie. on dobrze znał odpowiedź. 
Rosse stała zamyślona. myślała co zrobić. chciała powiedzieć TAK. 
oślepiło ją bardzo jasne światło i poczuła lekkie szturchnięcie w prawą stronę. upadła na przy przydrożny trawnik. straciła wszystko z pola widzenia.