czwartek, 16 lutego 2012

rozdział pierwszy .

- Rosse! - odwróciłam się i ujrzałam zdyszaną Vicky biegnącą w moim kierunku. umówiłyśmy się na wypad do kina. spóźniła się. czekałam półgodziny sama moknąc. a no tak... zapomniałam wspomnieć, że około 15 minut temu zaczął mocno padać deszcz. takie to ja już mam szczęście. a właściwie, to go nie mam. 
- hej. będziesz musiała się długo tłumaczyć. spójrz na mnie! jak ja wyglądam?! - powiedziałam udając zdenerwowaną. chciałam wywołać u niej poczucie winy. udawałam, bo nie potrafię być na nią zła. przynajmniej z takiej błachej sprawy. 
- przepraszam, ale mama zatrzymała mnie jeszcze pod pretekstem dokładnego uprzątnięcia pokoju. - szybko wytłumaczyła się ze swojego spóźnienia. najwidoczniej łyknęła to, że niby się wkurzyłam. 
- aha, jeżeli tak, to okej. idziemy już? - zapytałam. na dzisiaj wybrałyśmy film z tygodniowego maratonu romansideł. typowe wyciskacze łez, z romantyczną fabułą i smutnym zakończeniem. 
- no pewnie. - odpowiedziała i pociągnęła mnie za rękę w stronę centrum, w którym znajdowało się kino. 
dalsza droga zajęła nam jedyne 10 minut. a to dlatego, że umówiłyśmy się w samym środku miasta. gdy już dotarłyśmy odebrałyśmy wcześniej zarezerwowane bilety i zajęłyśmy swoje miejsca. zaczął się film. 
trwał około półtorej godziny. mimo, że znałam plan wydarzeń na pamięć, bo w tych filmach prawie wszystko jest takie samo, często moje oczy napełniły się łzami i poleciało z nich parę łez. niby takie przewidywalne filmy, a potrafią wzruszyć. następnie poszłyśmy poszwendać się po ulubionych sklepach z ciuchami. wybrałam sukienkę dla siebie na ślub kuzynki, który miał się odbyć w ten weekend. była to bombka w kolorze kremowym. według Vicks pasowała do mnie, ja również nie miałam do niej żadnych zarzutów. wpadły mi w oko też białe buty na obcasach co świetnie pasowałyby do sukienki, więc je kupiłam, tak samo jak sukienkę. 
- wracamy już? czy kupujesz coś jeszcze? - zapytałam znudzona. mimo wszystko, nie chciało mi się tak długo spacerować po sklepowych alejkach. 
- dobrze. ja dzisiaj chyba nic już nie kupię. może następnym razem. - odpowiedziała i udałyśmy się do wyjścia a następnie do naszych domów. od razu wbiegłam do mojego pokoju i jeszcze raz dokładnie obejrzałam mą sukienka. była śliczna. delikatna i niezbyt wyzywająca, więc idealnie nadawała się na ślub. 
- halo? - powiedziałam odbierając telefon, który zadzwonił w najmniej oczekiwanym momencie. 
- Rossie możesz przyjść? pomóż mi. potrzebuję Cię! - usłyszałam przeraźliwie zdenerwowaną Vicki błagającą wręcz o pomoc. nie miałam pojęcia co się stało, zresztą skąd miałabym mieć skoro jedyne co mi powiedziała to to, że mnie potrzebuje teraz i w tej chwili. 
- już biegnę! a gdzie jesteś? - zapytałam równie zdenerwowana jak moja przyjaciółka. 
- w parku. 
- o boże - jedynie to słowo przeszło mi przez myśl. 
- co ona robiła w parku o tej godzinie? - zapytałam sama siebie w myślach. pośpiesznie wybiegłam z domu i skierowałam się do parku, w którym znajdowała się Vicktoria. znalazłam ją ledwo przytomną leżącą pod drzewem. 
- co się stało? - spytałam zdziwiona. nadal nie mogłam się opanować. ona także. 
- bo ja jak wracałam... to poszłam na skróty i... - powiedziała jąkając się. 
- i co?! - wykrzyczałam, że chyba pół osiedla mnie słyszało. 
- i oni do mnie podeszli. zaczęli się narzucać. nie chcieli odejść. a dalej... to nie pamiętam. - opowiedziała mi wszystko co wiedziała w tej sprawie. tak mi było jej szkoda. wiadome było co oni mogli jej zrobić. choć może i zrobili. 
- już cicho. chodź do mnie. zadzwonię do twoich rodziców, że dziś u mnie nocujesz. nie martw się, wszystko będzie dobrze. - zaproponowałam. jasne było, że Vicks się zgodzi. - ale kto Ci to zrobił? - po chwili dodałam. 
- nie wiem. - powiedziała i wybuchła ogromnym płaczem. starałam się ją uspokoić, co było zbędne. płakała i wciąż płakała. choć nie dziwiłam się jej. na jej miejscu pewnie również zrobiła to samo. pokierowałyśmy się w stronę mojego domu. 
*
Zasnęła. W końcu zasnęła. mam chwilę, aby urządzić walkę z nieprzyjemnymi myślami.
- co teraz będzie?! - zapytałam sama siebie. 
nie usłyszałam odpowiedzi. właściwie to nawet jej nie oczekiwałam. bo któż mógłby mi odpowiedzieć? chyba jedynie moja podświadomość. lecz tym razem siedziała cicho w mojej głowie, gdzie było jej miejsce. 
Vicktoria przewracała się zaniepokojona z boku na bok. prawdopodobnie miała zły sen, nie dziwie się  to dzisiejsze wydarzenie pewnie nie raz odwiedzi ją, gdy niby spokojnie odpłynie w ramiona Morfeusza. 
- oni, oni! błagam ratuj. ratuj mnie!!! -krzyczała wciąż śpiąc. tak bardzo było mi jej szkoda.
chciałabym żeby to wszystko było nieprawdą, aby okazało się jedynie złym snem. 
niestety to niemożliwe. to co dziś się stało, będzie mnie męczyć przez długi czas. gdybym poszła ją odprowadzić lub gdyby została u mnie, nic by się nie stało. 
- to wszystko wina! - wykrzyczałam w myślach, a z mych oczu spłynęło milion łez. 
- czemu ona?! czemu akurat ona?! - zadałam kolejne pytanie sama sobie. oczywiście nie znałam odpowiedzi. ale w tej chwili jedyne czego potrzebowałam to wyżyć się. w moim przypadku oznacza to zadawanie pytań, na które nawet nie chcę znać odpowiedzi. 
*
Vicktoria obudziła się cała mokra od płaczu. chciałam ją pocieszyć, niestety nie wiedziałam jak. 
pragnęłam być teraz jak najlepszą przyjaciółką, niestety nie potrafiłam. uznałam, że najlepsze co teraz mogę zrobić to dać jej trochę czasu, aby znalazła spokój, co pewnie nie będzie dla niej łatwe. wierzyłam w nią. wierzyłam, że da sobie radę. a ja jej w tym pomogę! prędzej, czy później będzie dobrze. może nie zapomni, ale będzie w miarę okej, by znów spróbowała żyć normalnie.